środa, 15 lipca 2015

Od początku


Jak to się zaczęło?
Po niecałym roku od odejścia mojej kochanej Sisi (york), stwierdziłam że nie potrafię żyć bez psa. To nie dla mnie. Od najmłodszych lat miałyśmy jakieś zwierzęta w domu, a psy towarzyszyły mi od narodzin, także nie wyobrażam już sobie życia bez kochającego czworonoga :) 
Jednak nie chciałam psa z hodowli, psa z rodowodem,  za kilka tysięcy ! Nie ! Postanowiłam adoptować psa ze schroniska. 
Czy się bałam ?
No jasne, że się bałam. Biorę do domu obcego psa, który nie wiadomo jakie ma nawyki, nie wiadomo co przeszedł, czy jest agresywny, czy mnie polubi ?
 Co prawda Sisi, też była psem z "odzysku" , trafiła do mnie jako trzyletni pies z pseudo hodowli. poprzednia właścicielka trzymała ja w klatce, we własnych odchodach, bez jedzenia ! Nie wypuszczała jej na podwórko, miała być suką rozrodczą jednak okazało się, że się do tego nie nadaje dlatego postanowiła ją sprzedać. Całe szczęście dla mnie, ponieważ spędziłyśmy wiele pięknych lat razem.  
Wracając do sedna :) bałam się głównie dlatego, że zamierzałam wziąć dużego psa, który może zrobić człowiekowi krzywdę - w przeciwieństwie do malutkiego yorka.
Pojechałam do schroniska, niestety odwiedziny tylko do 16. Zostało mi jedynie przejrzeć na szybko album ze zdjęciami psiaków przebywających w schronisku. Takim sposobem trafiłam na suczkę do kolan, ok 10 kg, roczną o imieniu Sisi ! Oczywiście od razu pomyślałam, że to przeznaczenie!
Przyjechałam następnego dnia, tym razem wcześniej by móc poznać suczkę. Nie wiedziałam gdzie dokładnie jej szukać , dlatego przeszłam na ślepo sporą cześć schroniska w poszukiwaniu tej jedynej. Po drodze zrobiłam zdjęcie pewnej suni o  imieniu Pipi, patrzyła na mnie takimi smutnymi oczkami, bidulka. Zrobiłam fotkę, chwilkę z nią pogadałam :) pogłaskałam i poszłam dalej szukać Sisi. 
Kilka klatek dalej znalazłam tą którą szukałam :) Piękna biszkoptowa sunieczka, taka radosna i kochana, przyjacielsko nastawiona do człowieka. Poszłam z nią na pierwszy spacer, trochę ciągnęła ale nie ma co się dziwić skoro większość czasu spędza w klatce.
Przyjechałam do niej jeszcze dwa razy ( wymóg trzech wizyt przedadopcyjnych), za każdym razem spoglądałam na dalsze boksy w poszukiwaniu tego pięknego rudzielca z mojego zdjęcia :)  Sisi była tak rozkosznym szczeniakiem, że jej adopcją zainteresowało się kilka rodzin. W związku z czym musiałam rywalizować z innymi o to żeby trafiła w moje ręce. Po jakimś czasie poznałam Panią, która też ubiega się o jej adopcję, bardzo miłą niepracującą Panią ( więcej czasu dla takiego szczeniaczka).
Doszłam do wniosku, że Sisi nie była mi pisana. Zresztą już trafiła na przemiłą kobietę, która z pewnością odpowiednio się nią zajmie. 
A co ze mną ? Ja nadal miałam w telefonie te smutne zdjęcie, zdjęcie Pipi ! Rudej, trzyletniej suczki o tych smutnych brązowych oczach, jakieś 15 kg wagi :P do kolan no może trochę ponad :) Umówiłam się na spacer, później drugi i już wiedziałam, że to jest ona !!!!! Niestety adopcję musiałam wstrzymać na 3 dni, miałam już wcześniej zaplanowany wyjazd. Jakże wielki był mój strach, żeby tylko nikt jej nie zabrał, przecież jesteśmy dla siebie stworzone :)
Poniedziałek 06.07.2015 idę po nią :D Wolontariusz prowadzi nas do weterynarza, obowiązkowe badanie przed wypuszczeniem psa do nowego domu. I BUM !!!! Pies ma odczyn po sterylizacji, jestem laikiem, nie miałam pojęcia  o czym on do mnie mówi! Co to znaczy ? Czy jest niebezpieczne ? Lekarz wyjaśnił, że najlepiej będzie jak suczka zostanie u nich przez kilka następnych dni, bo trzeba to wyleczyć. 
Stoję jak wryta nie wiem co mam począć ! Niby dostaję możliwość wyboru, jednak weterynarz jest przekonany, ze zostawienie jej w przychodni jest dobrym pomysłem.
Zgadzam się , wychodzę ze schroniska, czuję się jak ..... hmmm nawet nie wiem, okropnie, przecież to miał być nasz dzień! Dzwonię do wolontariuszki z którą wcześniej rozmawiałam o adopcji Pipi. Mówię co się stało i ze już nie wiem co będzie lepsze, żeby mi doradziła, że ja nie wiem czy to jest poważne, że nie mogę odejść od bramy schroniska ! Ten telefon pozwolił mi się oswoić z tym wszystkim, złapać oddech. Zostałam poinformowana, że taki odczyn może sam się zagoić z niewielką pomocą weterynarza, ale może też być nieco gorzej, może się to wiązać z dodatkowymi wydatkami już na początku naszej znajomości. Już nie musiałam się zastanawiać.
Wróciłam po nią, weterynarz wydał nam książeczkę zdrowia, dostałyśmy wyprawkę, smycz i idziemy, opuszczamy schronisko ! :D
Wracałyśmy autobusem, o dziwo suńka idealnie zniosła pierwszą podróż do swojego nowego domu :)

Kilka słów o Amber.
Nie znam jej przeszłości, wiem tylko że nie była taka na jaką Amber zasłużyła. Na początku bała się obcych zwłaszcza tych trzymających w ręku przedmioty przypominające kij. Pewnie nie raz oberwała od ludzi, którzy moim zdaniem nie zasługują na miano człowieka. Do mnie swojej nowej "pani" przyzwyczaiła się praktycznie w jeden dzień, nie mogłam nigdzie bez niej wyjść, Amber podążała za mną krok w krok i nadal tak jest choć staram się ja przyzwyczajać do sytuacji w których nie zawsze jestem w pobliżu. Amber jest kochającym, oddanym, ułożonym wiernym suuper psem :D Bardzo szybko przywykła i pokochała nową sytuacje w jakiej się znalazła :)
Dla porównania:
Amber na początku lipca przed adopcją i pod koniec lipca po adopcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz